We wrześniu 1944 alianci dotarli do niemiec. 5. Przedstaw podboje Stalina w latach 1939-1940. Jesienią 1939 roku Stalin zaatakował Finlandię. Przesunęła ona swoje granice o 150 km, ale obroniła ona swoją niepodległość. ZSRR zostało uznane za agresora i wykluczone z ligi narodów. Również jesieniął 1939 Stalin zmusił do zawarcia W 1940 roku każdy dywizjon startował do walki w sile 12 samolotów. Polakom z 303. udało się zestrzelić w czasie bitwy o Anglię aż 126 niemieckich maszyn. Ogółem stosunek zestrzeleń Polaków wynosił 6:1, a Anglików 3:1. Ogółem w 1940 roku w czasie polscy piloci zestrzelili 203 samoloty niemieckie i uszkodzili 36, co stanowi 11,7 % łącznych strat niemieckich poniesionych w powietrznej "bitwie o Anglię". W kampanii egipsko-libijskiej udział wzięła Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich. Mit bitwy o Anglię. Zwycięstwo odniesione w 1940 r. przez aliantów nad Luftwaffe nie było czynnikiem, który doprowadził do odwołania niemieckiej inwazji na Wielką Brytanię. Nawet gdyby 2 sierpnia 1940 roku sformowano Dywizjon 303, uważany za jedną z najlepszych i najskuteczniejszych jednostek myśliwskich w czasie II wojny światowej. Podczas bitwy o Wielką Brytanię zestrzelił on 110 niemieckich samolotów - najwięcej spośród dywizjonów myśliwskich biorących udział w walkach. 4. Bitwa o Anglię była bitwą Dywizjon 303 (książka) Jutro na Madagaskar! Dywizjon 303 – książka Arkadego Fiedlera poświęcona pierwszemu okresowi działań bojowych myśliwskiego Dywizjonu 303. Napisana w 1940 roku, pierwsze wydanie miała w 1942 roku [1]. Powstawała w ostatnich tygodniach bitwy o Anglię oraz przez kilka tygodni później. Ukazało się 30 Jakby nie było, w 1672 roku połączone aliansem angielskie i francuskie okręty rzuciły Holendrom wyzwanie. Niestety porażki w bitwach pod Solebay, Schooneveld i Texel skutecznie zniechęciły Anglię do dalszego trwania w sojuszu z tak naprawdę odwiecznym wrogiem. A gdy jeszcze na jaw wyszły zobowiązania Karola wobec Francji do Tłumaczenie hasła "Luftschlacht um England" na polski . Bitwa o Anglię jest tłumaczeniem "Luftschlacht um England" na polski. Przykładowe przetłumaczone zdanie: Wie viele haben Sie in der Luftschlacht um England getötet? ↔ Ilu zabiłeś podczas Bitwy o Anglię, sir? Doszło do największej bitwy powietrznej w dziejach, która znana jest pod nazwą bitwy o Anglię. Zasadnicza jej część rozpoczęła się 8 sierpnia 1940 roku i trwała do końca października. Hitler dysponował zdecydowaną przewagą w ilości samolotów bojowych i bombowców, a mimo tego nie udało mu się pokonać Anglii. W czasie bitwy w brytyjskich dywizjonach walczyło 81 polskich pilotów(z czego 3% majorzy, 7% kapitanowie, 62% porucznicy i podporucznicy oraz 28% sierżanci). W dwóch polskich dywizjonach myśliwskich: 302 Poznań i 303 Kościuszkowski, które rozpoczęły działania bojowe i w połowie i w końcu sierpnia 1940 r, walczyło 63 pilotów. f6nja. Październik 1940 r. Atak Spitfire z RAF na formację Dornierów podczas Bitwy o Anglię. Źródło: Wikipedia Commons 80 lat temu, 31 października 1940 r., zakończyła się ostatnia faza Bitwy o Anglię. Zwycięstwo brytyjskiego lotnictwa i jego sojuszników było pierwszą wielką porażką Niemiec w trwającej od roku wojnie. Wielka Brytania obroniła swoją niepodległość i była zdolna do kontynuowania lipcu 1940 r. zwycięskie Niemcy miały nadzieję, że po upadku Francji wojna na zachodzie jest zakończona. Rząd Wielkiej Brytanii zdecydowanie odrzucił złożoną przez Hitlera ofertę zawarcia „kompromisowego pokoju”, który oznaczałby faktyczną hegemonię Rzeszy w Europie. „Obronimy naszą Wyspę bez względu na cenę, będziemy walczyć na plażach, będziemy walczyć na lądowiskach, będziemy walczyć na polach i na ulicach, będziemy walczyć na wzgórzach, nigdy się nie poddamy” – stwierdził premier Winston Churchill w przemówieniu zagrzewającym rodaków do walki. Wczesnym latem 1940 r., w „najmroczniejszej godzinie” wojny, wydawało się, że szanse na obronę Wielkiej Brytanii są niewielkie. CZYTAJ TAKŻE 50 lat temu zmarł W. Churchill - jeden z najwybitniejszych polityków II wojny W planach niemieckiego dowództwa bitwa powietrzna miała stanowić wstęp do operacji „Lew morski”, czyli inwazji na Wyspy Brytyjskie, do czego niezbędne było uzyskanie przewagi w powietrzu i na morzu. Luftwaffe miała rozbić brytyjskie siły lotnicze oraz zniszczyć ich naziemną infrastrukturę, a także uniemożliwić brytyjskiej marynarce wojennej operowanie na kanale La Manche. Osiągnięcie sukcesu pozwoliłoby na wprowadzenie do boju niemieckich jednostek spadochronowych i równoczesne dokonanie desantu drogą morską. Zgodnie ze złożoną Hitlerowi butną obietnicą dowódca Luftwaffe Hermanna Goeringa Niemcy zamierzali „wybombardować Wielką Brytanię” z wojny. Ciężkie naloty coraz częściej spotykały także miasta, w których położone były strategiczne zakłady przemysłowe (Norwich, Liverpool, Birmingham, Rochester). Luftwaffe atakowała w dzień i w nocy, a liczba lotów bojowych pilotów RAF rosła od 400 na dobę do 700, a w niektórych dniach sięgała nawet tysiąca. CZYTAJ TAKŻE Jan Zumbach (1915–1986) Największym problemem Brytyjczyków był brak pilotów. Przemysł zbrojeniowy mógł szybko dostarczyć nowe samoloty, ale strat w ludziach – wyszkolonych i doświadczonych pilotów myśliwskich – nie można było szybko uzupełnić. Dowództwo Royal Air Force zdecydowało więc o włączeniu do walki pilotów wojsk sojuszniczych – utworzono nowe dywizjony myśliwskie: polskie (302, 303), czeski (310) i kanadyjski oraz dywizjony bombowe (w bitwie o Anglię walczyły dwa polskie dywizjony bombowe: 300 i 301). Jednostki te weszły do starć w najcięższym ich okresie – w drugiej połowie sierpnia, gdy przewaga Luftwaffe była największa – i poważnie odciążyły lotnictwo brytyjskie. CZYTAJ TAKŻE II wojna światowa. Zarys działań militarnych W początku września taktyka niemiecka uległa zmianie – o ile do tej pory Luftwaffe atakowała głównie cele militarne i przemysłowe, o tyle teraz głównym celem niemieckiego lotnictwa stały się angielskie miasta. Bombardowania przybrały na sile, 7 września Londyn atakowało ponad 900 samolotów Luftwaffe, w ciągu pierwszego tygodnia niemieckich ataków zginęło ponad 2 tys. mieszkańców brytyjskiej stolicy. W tych kluczowych dniach coraz większe znaczenie odgrywał wysiłek polskich pilotów. „Przekazuję Dywizjonowi 303 gratulacje z powodu wczorajszego dnia walki. Życzenia te przekazał na moje ręce minister lotnictwa p. Archibald Sinclair. Obok słów Jego Królewskiej Mości, zawartych w odpowiedzi Jerzego VI skierowanej do Prezydenta Rzeczypospolitej jest to drugie uznanie wielkich zalet bojowych, jakimi się wyróżniają lotnicy polscy” – podkreślił premier Władysław Sikorski w depeszy skierowanej do polskich lotników. CZYTAJ TAKŻE Stanisław Skalski (1915–2004) Za przełomowy moment lotniczej bitwy o Anglię uważa się 15 września 1940 r. – od godzin porannych na Anglię sunęły niemieckie naloty, samoloty RAF przerywały walkę tylko na czas tankowania paliwa, w boju brały udział wszystkie dywizjony RAF, w tym dywizjony polskie. Straty niemieckie były poważne – stracili ponad 60 maszyn, zginęło ponad 80 lotników, wielu zostało rannych lub dostało się do niewoli. Brytyjczycy byli niemal pewni, że w każdej chwili może rozpocząć się inwazja lądowa. Był to jednak ostatni dzień niemieckich zwycięstw. Po wojnie doceniono znaczenie walk 15 września. Dzień ten jest obchodzony jako Dzień Bitwy o Anglię. CZYTAJ TAKŻE Witold Urbanowicz Od tego momentu aktywność Luftwaffe zaczęła stopniowo maleć: bombardowań dokonywano głównie w nocy, zaprzestano ataków z użyciem wielkich formacji, coraz częściej zdarzały się dni, w których żaden niemiecki samolot nie pojawiał się nad Londynem. Do początku października Luftwaffe straciło 1408 samolotów i ponad 2100 pilotów i innych lotników. Kłopoty Brytyjczyków i ich sojuszników były nieporównywalnie mniejsze. Stracili 638 samolotów i 317 lotników; ta dysproporcja wynikała z częstego ratowania się pilotów skokiem spadochronowym na „własną ziemię”. Goering zdecydował się zmienić taktykę. Naloty miały być dokonywane z dużych wysokości, niedostępnych dla brytyjskich myśliwców. Ograniczało to jednak celność ataków i podważało sens całego wysiłku niemieckich lotników. W lotniczej bitwie o Anglię wzięło udział 144 polskich pilotów, walczących zarówno w polskich dywizjonach myśliwskich i bombowych, jak i w jednostkach brytyjskich – 29 z nich poległo w czasie walk. Między lipcem a październikiem 1940 r. polscy lotnicy zestrzelili 170 samolotów przeciwnika, a 36 poważnie uszkodzili. CZYTAJ TAKŻE Kalendarium II wojny światowej Po 10 października naloty były już nieco rzadsze. Aktywność lotnictwa ograniczały słynna angielska mgła i deszcze. Dwa dni później Hitler zadecydował, że operacja „Lew morski” zostanie przełożona na wiosnę 1941 r. Stan niemieckich przygotowań oraz rozpoczynające się przygotowania do wojny ze Związkiem Sowieckim sprawiały, że to zamierzenie było tylko mrzonką Hitlera. Po 31 października ataki niemieckie były coraz rzadsze i coraz mniej skuteczne. Choć Luftwaffe nie zaprzestała bombardowań angielskich miast i zakładów przemysłowych, nie przybierały one już formy tak zorganizowanej i odbywały się zdecydowanie rzadziej. „Tak jak w bitwie o Wielką Brytanię głównym zadaniem Luftwaffe było zniszczenie RAF, żeby przeprowadzić skutecznie inwazję na Anglię – tak na wiosnę 1941 głównym zadaniem lotnictwa brytyjskiego stało się zniszczenie lotnictwa niemieckiego” – zapisał w swoich wspomnieniach legendarny dowódca Dywizjonu 303 gen. Witold Urbanowicz. Październik 1940 r. nazwał „świtem zwycięstwa”. Do przełomu w wojnie o przestworza wciąż było jednak daleko. Ten nastąpił dopiero w 1944 r., gdy alianckie lotnictwo rozpoczęło gigantyczne naloty na niemieckie miasta i ośrodki przemysłowe. CZYTAJ TAKŻEDywizjon 303 w obiektywie Arkadego Fiedlera Dzięki zwycięstwu alianckiego lotnictwa potęga przemysłowa Anglii nie została złamana, RAF odzyskał przewagę w powietrzu, a Wielka Brytania nie miała najmniejszego zamiaru wycofywać się z wojny lub choćby podejmować rozmów dyplomatycznych na temat ewentualnego pokoju z Niemcami. Klęska w bitwie o Anglię sprawiła, że Hitler musiał pożegnać się z wizją podporządkowania całego zachodu, a dopiero później rozpoczęcia wojny z Związkiem Sowieckim. Wojna na dwa fronty okazała się głównym powodem klęski Niemiec. Michał Szukała (PAP) szuk / skp / Walki nad Anglią w 1940 r. toczyły się z taką intensywnością, że często w powietrzu znajdowało się jednocześnie kilkuset pilotów. Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym z serii „Biografie” – „Lotnicy Polskich Sił Zachodnich na Zachodzie”, dostępnym od 30 października w kioskach i w internetowym sklepie POLITYKI. *** Mieszanka wybuchowa. Walki nad Anglią w 1940 r. toczyły się z taką intensywnością, że często w powietrzu znajdowało się jednocześnie kilkuset pilotów, z których każdy miał jeden cel – zniszczyć wrogi samolot i przy tym nie zginąć. Decydowały ułamki sekund. „Wtem usłyszałem huk – relacjonował ppor. Jan Daszewski z 303. dywizjonu. – Kabina napełniła się dymem, w nodze i w ręku poczułem ostry ból. Gdy starłem gorącą ciecz, która mi zalała oczy, spostrzegłem, że maszyna kręci korkociąg. Wziąłem się do wyprowadzania, jednak bezskutecznie. Stery były uszkodzone. Trzeba skakać, pomyślałem. Jednak nie było to takie proste, bo tak w ręku, jak i w nodze straciłem władzę. Zdawało mi się, że koniec się zbliża. Zebrałem resztki sił i wylazłem z kabiny. W końcu porwał mię pęd powietrza, rzucił w korkociąg plecowy i tak leciałem do ziemi. Gdy z trudem, po dłuższym czasie, lewą ręką otworzyłem spadochron, szarpnął mną ból straszny, gdyż pas przechodził akurat przez ranę. Cierpiałem bardzo, minuty przeciągały się nieznośnie, a ziemia ciągle daleko! Wreszcie spadłem jak worek na zorane pole, lecz o jakimkolwiek ruchu nie było mowy. Długo spadochron ciągnął mnie po bruzdach, zanim przybiegli Anglicy”. Zmienność i niepewność własnego losu była dominującą cechą tamtych dni. Nikt z pilotów nie był pewien, czy dożyje następnego ranka. Rekompensowali to w różny sposób. Jedni pili, inni podrywali dziewczyny, kolejnych cechowała nadmierna brawura, jeszcze inni zamykali się w sobie i byli przesadnie ostrożni. Odizolowani w małych społecznościach dywizjonów myśliwskich stanowili tak wybuchową mieszankę, że z trudem można było przewidzieć, jak zachowają się w konkretnej sytuacji. Pewnym można było być tylko tego, że kiedy znajdą się w obliczu wroga, będą walczyć. Koledze z dywizjonu można było wybaczyć wszystko oprócz tchórzostwa. Polscy piloci, którzy przybyli do Anglii i wkrótce zaczęli brać udział w walkach, zdawali się odróżniać od brytyjskich kolegów jednym – mieli te same co oni cechy, ale ujawniające się z większą intensywnością, wyostrzone. Jak podsumował jeden z brytyjskich oficerów: „Byli tacy sami, a jednak zupełnie inni”. Pierwsze zwycięstwo. Trzy miesiące przed apogeum nadchodzącej Bitwy o Anglię, w połowie maja 1940 r., na jej terenie przebywało ponad 2200 żołnierzy Polskich Sił Powietrznych (PSP). 714 z nich można zaliczyć do personelu latającego, z czego 521 było pilotami, 55 – obserwatorami, a 138 – strzelcami pokładowymi. Już osiem dni po 10 lipca (uznanym za początek Bitwy o Anglię) pierwszy z polskich pilotów myśliwskich por. Antoni Ostowicz wykonał lot operacyjny w brytyjskim 145. dywizjonie. Następnego dnia, lecąc z dwoma Brytyjczykami, natknął się nad kanałem La Manche w odległości ok. 5 mil od Shoreham na niemiecki bombowiec Heinkel He 111. Po krótkim starciu samolot zaatakowany przez Polaka skończył w wodach akwenu. Zestrzelenie było zespołowe, ale lista polskich zwycięstw odniesionych u boku brytyjskiego sojusznika została otwarta. Na początku lipca 1940 r. pierwsza z polskich jednostek myśliwskich otrzymała numer 302 (dywizjon osiągnął gotowość operacyjną 15 sierpnia), druga – 303 (gotowość operacyjna dwa tygodnie później). Powstanie następnych ułatwiła podpisana w sierpniu umowa polsko-brytyjska regulująca ich status. Wkrótce miały się zacząć organizować dywizjony oznaczone kolejnymi numerami: 306, 307 i 308, których piloci nie wzięli już jednak udziału w bitwie i rozpoczęli loty dopiero w 1941 r. Dywizjon 302, którego formowanie rozpoczęto w bazie w Leconfield, znalazł się poza głównym obszarem walk i jego piloci nie mieli zbyt wielu okazji do starć z Niemcami. Kiedy w końcu znaleźli się w centrum wydarzeń (11 października 1940 r. jednostka została przeniesiona do Northolt, gdzie wcześniej stacjonował dywizjon 303), bitwa dobiegała końca. Po latach napisał jeden z pilotów 302. Wacław Król: „Ciężki okres – walki nie tylko z samolotami wroga, ale i ze zmienną, chmurną i mglistą pogodą angielskiej jesieni. Straty dywizjonu w tym okresie znacznie przewyższały ilość odniesionych zwycięstw”. Generał gratuluje. Pierwszy z pierwszych polskich dywizjonów, oznaczony numerem 303, po kilku dniach walk nad Wyspami znalazł się na czołówkach brytyjskich gazet. Ubarwiały one rzeczywistość, ale faktycznie osiągnięcia polskich pilotów wybijały się ponad przeciętność. Nie umknęły także uwadze dowódców RAF. 31 sierpnia w pierwszym locie bojowym Polacy z 303. zestrzelili 5 messerschmittów bez strat własnych. Ich brytyjski dowódca także upolował niemiecki myśliwiec. Oficer wywiadowczy po walce raportował: „Mjr Kellett rozkazał kluczowi czerwonemu zaatakować trzy Me 109, które leciały w skręcie w kierunku bombowców. Sam oddał kilka serii o łącznej długości sześciu sekund. Samolot nieprzyjaciela skręcił raz w jedną, raz w drugą stronę, po czym usiłował uciec pod ostrym kątem w górę, ale zapalił się i spadł pionowo w dół. Sierż. Karubin zapalił i zestrzelił Me 109. Jedynym unikiem, jaki wykonał wrogi samolot, było nurkowanie, ponieważ atak przeprowadzony został z kompletnego zaskoczenia. Przeciwnik sierż. Szaposznikowa wykonał beczkę i zanurkował, by w końcu przejść na plecy i spaść pionowo w dół, ciągnąc za sobą gęstą smugę czarnego dymu. Por. Henneberg usiłował poprowadzić swój klucz na cztery Me 109 nurkujące w ataku na hurricane’a, lecz pozostali piloci klucza wdali się w walkę z innymi Me 109 i Henneberg zaatakował w pojedynkę. Ścigał jeden z nieprzyjacielskich samolotów aż do wybrzeża i posłał go do morza ok. sześciu mil na południe od Newhaven. Ppor. Ferić zaatakował Me 109 z odległości 70 jardów, zapalając jego silnik. Pilot messerschmitta wyskoczył. Zużycie amunicji wyniosło jedynie po 20 pocisków na lufę. Sierż. Wünsche oddał do przeciwnika dwie serie z odległości 100–150 jardów. Silnik samolotu nieprzyjaciela stanął w ogniu i maszyna rozbiła się, płonąc. Wszystkim z naszych sześciu pilotów udało się zniszczyć po jednym myśliwcu nieprzyjaciela”. Jak na pierwsze starcie był to znaczący sukces. Dowódca 11. grupy myśliwskiej gen. bryg. Keith Park przesłał do jednostki telefonogram, w którym pisał: „Składam gratulacje dla 303. Dyonu Myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki, za ich wspaniałą walkę wczoraj po południu, w czasie, której strącili sześć Me 109 bez żadnych strat własnych, co jest dowodem dobrej współpracy i dobrego strzelania”. Szef Sztabu Lotniczego Cyril Newall napisał do dywizjonu: „Wspaniała walka 303. dywizjonu. Jestem zachwycony. Pokazaliście wrogowi, że polscy piloci są zdecydowanie górą”. Zbyt porywczy. Dwa dni później, 2 września, dywizjon wziął udział w kolejnym starciu. W gorączce walki Polacy ścigali Niemców aż do wybrzeża Francji, co było kategorycznie zabronione. Co prawda zameldowane zostały dwa zwycięstwa, ale taka porywczość nie spodobała się Brytyjczykom, którzy zareagowali cierpką depeszą: „Dowódca grupy uznaje wartość i dużego ducha zaczepnego pilotów, którzy gonili samoloty nieprzyjaciela aż nad teren Francji, ale tego rodzaju pojedyncza walka jest nieekonomiczna i niecelowa, zwłaszcza że na terenie Anglii w rejonie Londynu jest okazja do walki z nieprzyjacielem”. Tak drastycznych przykładów niesubordynacji później już nie odnotowano, choć Polakom zdarzało się przejmować inicjatywę, kiedy w ich ocenie zawodzili brytyjscy zwierzchnicy. Kiedy 11 września 1940 r. dowodzący w tym locie 303. dywizjonem kpt. Athol Forbes przegapił formację Niemców, która według por. Ludwika Paszkiewicza mogła być zaatakowana, Polak się nie wahał: „Podałem komunikat o obecności nieprzyjaciela przez radio dowódcy całości, a nie widząc reakcji z jego strony, wysunąłem się z moim kluczem na przód i kiwając skrzydłami wziąłem kierunek na npl”. W konsekwencji formacja została rozerwana – część pilotów poleciała za Paszkiewiczem, część pozostała w szyku. Walka zakończyła się sukcesem, ale dwóch pilotów poległo. Strat nie można było uniknąć i wkrótce stały się one immanentną częścią lotniczego życia, co w konsekwencji prowadziło do swoistego rodzaju zobojętnienia. Pierwsze śmierci w tak małej społeczności, jaką stanowił dywizjon lotniczy, gdzie wszyscy doskonale się znali, bardzo przeżywano, ale wraz z kolejnymi przestano na nie zwracać uwagę. Korzystne wady. Konta zestrzeleń Polaków rosły. To, co Brytyjczycy uznawali za wadę, okazało się zaletą – polscy lotnicy praktycznie nie znali procedur naprowadzania na cel za pomocą radia i nie ufali wskazaniom nawigacyjnym podawanym z ziemi. Stało się to ich nieocenionym atutem w walce, gdyż zawsze wypatrywali wroga w powietrzu, niezależnie od tego, czy naziemne stanowisko dowodzenia twierdziło, że jest on w pobliżu, czy go nie ma. Inną ich przywarą była gadatliwość. Kiedy już odkryli możliwości radia, rozmawiali przez nie bez przerwy, do tego po polsku. Angielskich przełożonych doprowadzało to do szewskiej pasji. Uważali, że takie zakłócanie łączności stanowi poważne zagrożenie. Przez radio podawano przecież kluczowe informacje o kursie, pułapie i liczebności niemieckich maszyn. Faktycznie, czasami mogło to stwarzać zagrożenie, ale bilans walk był na tyle korzystny dla polskich pilotów, że Brytyjczycy zaczęli przymykać oko. Okazało się także, że Polacy nie tylko doskonale radzą sobie w powietrznych starciach, ale ich motywacja do walki jest większa niż lotników brytyjskich. Polacy nie chcieli po prostu zestrzelić samolotów Luftwaffe. Oni chcieli zniszczyć ich jak najwięcej, zabijając tylu Niemców, ilu się da. Brytyjczycy tłumaczyli Polakom, że strzelanie do niemieckich załóg ratujących życie skokiem ze spadochronem nie jest dobrym pomysłem, gdyż niemieccy lotnicy wzięci do niewoli mogą być cennym źródłem informacji. Polaków ten argument nie przekonywał. Strzelali do skoczków i wcale nie uważali tego za niechlubne. Po walce 303. dywizjonu 7 września 1940 r. ppor. Witold Łokuciewski bez skrępowania napisał w kronice jednostki : „Zaatakowaliśmy bombowce, gdyż Messerschmitty były atakowane przez inne skodrony [dywizjony]. Nim zdążyłem swego zaatakować, Paszki [wzięty na cel przez Ludwika Paszkiewicza] Do 215 już się palił, po kilku sekundach mój też zaczął palić się i w końcu pękł jak bańka mydlana. Spadochroniarza także wziąłem na muszkę – skutek wiadomy – kilka desperackich ruchów rękami i nogami i finis”. Wcześniej ofiarą por. Witolda Urbanowicza o mało co nie padł dowódca dywizjonu mjr Zdzisław Krasnodębski zestrzelony przez Niemców 6 września. Urbanowicz nie otworzył do skoczka ognia tylko dlatego, że rozpoznał w nim sojusznika po kolorze szalika. Kilkanaście dni później Urbanowicz miał już czym się pochwalić i w kronice dywizjonu wpisał: „Atak, dwóch niemców na spadochronach. Przypomniały mi się wszystkie zbrodnie w tym momencie niemców. Przekonałem się, czy to rzeczywiście niemiec, doszedłem no i co to dużo gadać co byście państwo zrobili na moim miejscu. Jednego bandyty mniej, właściwie zbrodniarza”. Brytyjczyków ta zajadłość szokowała. Z pewnością gdyby podobne praktyki nabrały charakteru zwyczajowego, zdecydowaliby się im formalnie przeciwdziałać, ale wydarzenia incydentalne powodowały jedynie delikatne sugestie. Zresztą w realiach Bitwy o Anglię takimi wyczynami chwalili się nie tylko Polacy. Cena walki. Zaciętość była cechą niemal wszystkich pojedynków, a to, że polskich lotników cechowała ona w większym stopniu, z czasem przestało dziwić sojuszników. Ważniejsze było to, że na polskich pilotów można było zawsze liczyć i nigdy nie ustępowali przeciwnikowi, choćby przyszło im płacić najwyższą cenę. Dowódca lotnictwa myśliwskiego RAF Hugh Dowding konkludował: „Inspirowała ich płonąca nienawiść do Niemców, która uczyniła z nich śmiertelnych przeciwników”. Zmotywowanie Polaków i ich umiejętności sprawiły, że – jak Dowding napisał w sprawozdaniu z Bitwy o Anglię opublikowanym jako oficjalny dokument rządowy – „pierwszy polski dywizjon (nr 303) w 11. grupie, w ciągu jednego miesiąca zestrzelił więcej Niemców niż jakakolwiek brytyjska jednostka w tym okresie”. Z opinią tą nie sposób się nie zgodzić. Nawet w aspekcie badań weryfikujących listy zgłoszeń w walkach powietrznych z tego okresu polscy piloci uzyskali zdecydowanie lepsze wyniki niż ich sojusznicy. W czasie Bitwy o Anglię 145 (niektóre źródła mówią o 143) polskich lotników myśliwskich, którzy w niej wzięli udział, zameldowało o zestrzeleniu 203 samolotów Luftwaffe (według Jerzego B. Cynka „Polskie Siły Powietrzne w wojnie”). Blisko 30 z nich zapłaciło za to życiem, drugie tyle zostało rannych. Polacy nie obronili Wielkiej Brytanii przed niemiecką inwazją sami. Mieli jednak istotny wkład w to, co się wówczas wydarzyło. Wykazali, że są sojusznikiem, u którego wysokie umiejętności i hart ducha łączą się z największym poświęceniem. *** Rozliczenia za wojenne wsparcie Rządowi na uchodźstwie zależało na tym, by polskie wojsko było niezależne finansowo, by nie można było go uznać za najemne. Stąd w umowie polsko-brytyjskiej z 5 sierpnia 1940 r. postanowienie, że koszty utrzymania Polskich Sił Zbrojnych (w tym lotnictwa) będą pokryte z kredytu „udzielonego przez rząd jego Królewskiej Mości rządowi polskiemu”. Sytuacja zmieniła się po przystąpieniu USA do wojny – przyjęto wówczas zasadę wzajemnych usług, zgodnie z którą materiałowa część (koszty uzbrojenia i wyposażenia) uległa umorzeniu. Brytyjskie Ministerstwo Lotnictwa przestało je naliczać od 1 stycznia 1943 r., a polsko-brytyjską umową z 29 czerwca 1944 r. z dotychczasowych wydatków ministerstwa (ponad 42 mln funtów) umorzono aż 36,7 mln. Końcowy bilans sporządzony w listopadzie 1945 r. w Dowództwie PSP opiewał na ok. 107,7 mln funtów, z czego wydatki osobowe (np. żołd) niepodlegające umorzeniu – 8,3 mln. Całość polskich zobowiązań ostatecznie rozliczono umową z 24 czerwca 1946 r. już z władzami komunistycznymi. Brytyjczycy umorzyli 75 mln funtów za dostawy materiału wojennego, zawiesili 47,5 mln kredytów wojennych (jak się zdaje, nigdy do tej kwestii nie powrócili), a z 32 mln niewojskowej części długu domagali się tylko 13 mln. Zgodnie z polską propozycją natychmiast wypłacono im 3 mln z polskiego złota zdeponowanego w Banku Anglii, a spłata pozostałych 10 mln funtów miała nastąpić w 15 równych ratach rocznych z pięcioletnią karencją. Wszelkie więc opowieści o tym, jakoby Zjednoczone Królestwo kazało sobie zapłacić za utrzymanie polskiego wojska, należy włożyć między bajki. Dodajmy, że Brytyjczycy swoje zobowiązania wojenne wobec USA i Kanady uregulowali dopiero w 2006 r. (TZ) *** Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym z serii „Biografie” – „Lotnicy Polskich Sił Zachodnich na Zachodzie”, dostępnym od 30 października w kioskach i w internetowym sklepie POLITYKI. Napis na samolocie Hurricane - "126 Adolfów" zestrzelonych przez Dywizjon 303 w bitwie o Anglię. Źródło: Wikimedia Commons 78 lat temu, 10 lipca 1940 r., rozpoczęła się Bitwa o Anglię – kilkumiesięczne starcie powietrznych sił nazistowskich Niemiec i Wielkiej Brytanii, w którym po stronie brytyjskiej udział wzięły cztery polskie dywizjony lotnicze. W początkowych założeniach niemieckiego dowództwa bitwa powietrzna miała stanowić wstęp do operacji „Lew morski” czyli inwazji na wyspy brytyjskie, do czego niezbędne było uzyskanie przewagi w powietrzu i na morzu. Luftwaffe miała rozbić brytyjskie siły lotnicze oraz zniszczyć ich naziemną infrastrukturę, a także uniemożliwić brytyjskiej marynarce wojennej operowanie na kanale La Manche. Osiągnięcie sukcesu pozwoliłoby na wprowadzenie do boju niemieckich jednostek spadochronowych i równoczesne dokonanie desantu drogą morską. Początkowo ataki niemieckie skupiły się na rejonie kanału La Manche – bombardowano brytyjskie porty, atakowano konwoje morskie i osłaniające je samoloty. Wkrótce jednak ciężar walk przeniósł się nad Wielką Brytanię – niemieckie dywizjony bombowe atakowały lotniska Royal Air Force, a silna ochrona myśliwców wiązała w walkach angielskie siły lotnicze. Ciężkie naloty coraz częściej spotykały także miasta, w których położone były strategiczne zakłady przemysłowe (Norwich, Liverpool, Birmingham, Rochester). Luftwaffe atakowała w dzień i w nocy a liczba lotów bojowych pilotów RAF rosła od 400 na dobę do 700, a w niektórych dniach sięgała nawet tysiąca. Największym problemem Brytyjczyków był brak pilotów. Przemysł zbrojeniowy mógł szybko dostarczyć nowe samoloty, ale strat w ludziach – wyszkolonych i doświadczonych pilotów myśliwskich – nie można było szybko uzupełnić. Dowództwo Royal Air Force zdecydowało więc o włączeniu do walki pilotów wojsk sojuszniczych – utworzono nowe dywizjony myśliwskie: polskie (302, 303), czeski (310) i kanadyjski oraz dywizjony bombowe (w bitwie o Anglię walczyły dwa polskie dywizjony bombowe: 300 i 301). Jednostki te weszły do walki w najcięższym jej okresie – w drugiej połowie sierpnia, gdy przewaga Luftwaffe była największa – i poważnie odciążyły lotnictwo brytyjskie. W początku września taktyka niemiecka uległa zmianie – o ile do tej pory Luftwaffe atakowała głównie cele militarne i przemysłowe, o tyle teraz głównym celem niemieckiego lotnictwa stały się angielskie miasta. Hitler straciwszy nadzieję na szybkie dokonanie inwazji na Wyspy, próbował wymusić na Wielkiej Brytanii zawarcie pokoju, a co za tym idzie wycofanie się Zjednoczonego Królestwa z wojny. Bombardowania przybrały na sile, 7 września Londyn bombardowało ponad 900 samolotów Luftwaffe, w ciągu pierwszego tygodnia niemieckich ataków zginęło ponad 2000 mieszkańców brytyjskiej stolicy. Potęga przemysłowa Anglii nie została złamana, RAF odzyskał przewagę w powietrzu, a Wielka Brytania nie miała najmniejszego zamiaru wycofywać się z wojny lub choćby podejmować rozmów dyplomatycznych na temat ewentualnego pokoju z Niemcami. Choć Luftwaffe nie zaprzestała bombardowań angielskich miast i zakładów przemysłowych, nie przybierały one już formy tak zorganizowanej i odbywały się zdecydowanie rzadziej. Za przełomowy moment lotniczej bitwy o Anglię uważa się 15 września 1940 roku – od godzin porannych na Anglię sunęły niemieckie naloty, samoloty RAF przerywały walkę tylko na czas tankowania paliwa, w boju brały udział wszystkie dywizjony RAF, w tym także dywizjony polskie. Straty niemieckie były poważne – stracili ponad 60 maszyn, zginęło ponad 80 lotników, wielu zostało rannych lub dostało się do niewoli. „Dla widzów na ziemi było to bardzo atrakcyjne widowisko. Wycie silników, grzechot broni maszynowej, rozwinięte grzyby białych spadochronów, palące się samoloty z ogonami czarnego dymu - musiało to bardzo efektownie wyglądać. Nie wiadomo było, kto do kogo strzela, linie pocisków zapalających i świetlnych krzyżowały się jak pajęczyna i trafiało się, że w ferworze walki piloci atakowali swoich kolegów” – wspominał Witold Urbanowicz, ówczesny dowódca polskiego Dywizjonu 303. Od tego momentu aktywność Luftwaffe zaczęła stopniowo maleć: bombardowań dokonywano głównie w nocy, zaprzestano ataków z użyciem wielkich formacji, coraz częściej zdarzały się dni, w których żaden niemiecki samolot nie pojawiał się nad Londynem. Ostatnim akordem bitwy o Anglię były dwa naloty na Londyn: 6 i 8 października, ale poza zniszczeniami materialnymi w stolicy także i one nie przyniosły one żadnych efektów politycznych czy militarnych. Potęga przemysłowa Anglii nie została złamana, RAF odzyskał przewagę w powietrzu, a Wielka Brytania nie miała najmniejszego zamiaru wycofywać się z wojny lub choćby podejmować rozmów dyplomatycznych na temat ewentualnego pokoju z Niemcami. Choć Luftwaffe nie zaprzestała bombardowań angielskich miast i zakładów przemysłowych, nie przybierały one już formy tak zorganizowanej i odbywały się zdecydowanie rzadziej. W ciągu trzech miesięcy najostrzejszych walk lotniczych nad Wielką Brytanią i kanałem La Manche lotnictwo niemieckie straciło 1733 samoloty i ponad 2500 lotników (poległych i wziętych do niewoli). Ponad 650 maszyn uległo poważnym uszkodzeniom, a niemal 1000 pilotów odniosło rany. Straty wynosiły ponad połowę stanu maszyn niemieckiego lotnictwa wojskowego sprzed rozpoczęcia kampanii. RAF stracił 1087 samolotów (450 zostało poważnie uszkodzonych) oraz 544 pilotów. W lotniczej bitwie o Anglię wzięło udział 144 polskich pilotów, walczących zarówno w polskich dywizjonach myśliwskich i bombowych, jak i w jednostkach brytyjskich – 29 z nich poległo w czasie walk. Między lipcem a październikiem 1940 roku polscy lotnicy zestrzelili 170 samolotów przeciwnika, a 36 poważnie uszkodzili. Andrzej Kałwa ajk/ ls/